Niezwykle rzadko spotyka się publikacje bezbłędne – nawet najlepszy korektor ma prawo przeoczyć niewielką liczbę niedoskonałości w tekście, którym się opiekuje. Nam, w Korekto, również to się zdarza, dajemy wszak gwarancję wyłapania 99% usterek językowych w ramach pojedynczego czytania. Tymczasem jeden z zaprzyjaźnionych wydawców stwierdził, że wcześniejsze firmy, z którymi współpracował, poprawiały średnio nie więcej niż 70-80% błędów (innymi słowy, przepuszczały jedną pomyłkę na pięć!). Pal licho, jeśli w procesie wydawniczym uwzględniono ostateczną korektę poskładową, która zwykle pozwala wyłapać niechlubne pozostałości takiej nierzetelnej roboty; problem w tym, że wielu zleceniodawców rezygnuje z tego etapu, tłumacząc to źle rozumianymi oszczędnościami i/lub brakiem czasu…
Od kilku lat branżę korektorską zalewa fala osób po przyspieszonych, kilkudziesięciogodzinnych e-kursach. Wśród nich są oczywiście perełki, jednak to wyjątki potwierdzające regułę, że korekty tekstów nie da się nauczyć w dwa tygodnie (co nie znaczy, że kursy takie nie mają sensu – mogą one stanowić świetną bazę do rozpoczęcia przygody z korektą tekstu, ale niezbędne jest też olbrzymie wyczucie i doświadczenie; nadużyciem jest więc nazywanie się „korektorem” po ich ukończeniu, bo to trochę tak, jak gdyby ktoś po dwutygodniowym szkoleniu medycznym kazał tytułować się „lekarzem”).
Nasza firma każdego roku otrzymuje kilkadziesiąt zapytań o współpracę od osób po przyspieszonych kursach, dramatycznie szukających zleceń. „Nie mam wprawdzie doświadczenia, ale chętnie podejmę się wykonywania korekt za 1/3 stawek rynkowych, najchętniej bez formalnej umowy i płacenia podatków” – to częsty motyw przewodni takich listów (de)motywacyjnych. Co jednak ciekawsze, w czterech na pięć zgłoszeń wyłapujemy… po kilka błędów językowych różnego kalibru!
Ale znacznie poważniejszym skutkiem zalewania rynku tanimi, nieprzygotowanymi i niestarannymi „korektorami”, którzy oferują zaniżone stawki, a zarazem nierealnie krótkie terminy realizacji, jest wysyp publikacji, w których potworki językowe roją się niczym wrzucone do basenu gremliny. Oto garść wpadek, jakie wyłapaliśmy tylko w ostatnich miesiącach w opublikowanych już książkach oraz – w mniejszym stopniu – artykułach prasowych (czyli w tekstach, które powinny trafić do czytelników po solidnej, starannej korekcie):
- spotykamy się na kolejnym spotkaniu,
- wyniki spółki wynikają z,
- w pokoju pojawiali się kolejno następni członkowie ekipy,
- między Bogiem a prawdą,
- inwestorzy wchodzą w I kwartał z pewną niepewnością,
- krata opadła w dół,
- materac bezzapachowy o świeżym zapachu,
- wspinając się do góry,
- z ostatnich wyników wynika,
- niewielki ogródek ogrodzony niskim ogrodzeniem,
- spojrzała na niego spojrzeniem,
- czekałem w poczekalni,
- pozostał wciąż aktualny,
- wynik był jednak jednakowy,
- myślał, jak wykorzystać sytuację na własną korzyść,
- nie sposób ich w żaden sposób namierzyć,
- że Kennedy stanowi niebezpieczne zagrożenie dla amerykańskiego kapitalizmu,
- wyraz jego twarzy wyrażał zdziwienie,
- często razem współpracujemy,
- wyciągnął kartkę papieru i długopis,
- popatrzył na nich w sposób, jakby właśnie odkrył sposób,
- rozejrzał się za miejscem, które mogło stanowić dobre miejsce na schowek,
- do jego zadań należało testowanie wyprodukowanych produktów,
- zyski z poprzednich dni wzywały do realizacji zysków,
- myślę, że mają o czym myśleć,
- jakby chcieli parzyć się w parach,
- po krótkiej chwili streścił pokrótce,
- jeśli jeszcze raz to się powtórzy,
- zmuszały rządzących do zmiany kierunku dywersyfikacji kierunku importu,
- z powodu porażki spowodowanej,
- wynosili cenne precjoza,
- wada ta wynikała z wadliwych uszczelnień,
- wszystko wraca z powrotem,
- opróżniając magazynek do końca,
- gdzieś w głębi interioru,
- suma nałożonych kar przekroczyła w sumie,
- nie sposób było ustalić, w jaki sposób dotarła,
- siła uderzenia była tak silna,
- pierwotny prototyp uwzględniał,
- budowlane budynki miały,
- opis podboju opisany jest,
- nie spodziewałem się żadnych niespodzianek,
- poziom baterii jest na niskim poziomie,
- góra, która góruje nad miastem,
- tętniące życiem życie nocne,
- spółka oczekuje nieoczekiwanej straty,
- w końcu udało się zakończyć,
- z niedowierzaniem zamrugał oczami,
- podał jej kartkę papieru,
- podejrzenie (…) należy traktować z podejrzliwością,
- nauczył sobie radzić,
- finalny efekt przypominał,
- poziom alkoholu spadł do dramatycznie niskiego poziomu,
- przez około dwie minuty,
- poruszał się z coraz szybszą szybkością,
- czy USA zniesie sankcje,
- i wreszcie wysączył resztę,
- został całkiem zupełnie sam,
- na pierścionku widniało głębokie zagłębienie,
- sprawa pozostaje nadal otwarta,
- mogą ponownie przypomnieć sobie,
- końcowy raport nie do końca oddawał,
- wiele osób, którzy byli,
- pozwolił igle głębiej zagłębić się,
- powiedział niepewnie, bo nie był pewien, co powiedzieć.
To nie żart: wszystkie (sic!) te diabełki pochodzą z publikacji, które rzekomo poprzedziła korekta tekstów. Być może część z nich uszła uwadze doświadczonych korektorów (cóż, zdarza się najlepszym); obawiam się wszak, że większość to jednak smutny skutek wybierania zleceniodawców przez pryzmat jak najniższej ceny i jak najkrótszych terminów.
Autor lub wydawca, który – chcąc przyoszczędzić – decyduje się na niedoświadczonego korektora-cenodajkę, musi pamiętać, że albo będzie Jakość, albo jakoś… Klientów, którzy zarzucają nam niekiedy, że „gdzieś znaleźli taniej”, pytam więc, czy swoje chore dziecko również oddaliby pod skalpel taniego i szybkiego chirurga.
Czyż bowiem praca dyplomowa, książka albo artykuł, którym poświęciliśmy ogrom wysiłku, pracy i czasu, nie są naszymi dziećmi, które zasługują na najlepszą opiekę?

